Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/384

Ta strona została uwierzytelniona.

gankiem, mógł się proboszcz domyśleć, że oczekiwani właśnie przybyć musieli.
Zastał też Czemeryńskiego w ganku, rozporządzającego się żwawo i słuchającego raportu Śliwki.
Leonilla z mężem była przy łóżku rozpłakanej i szczęśliwej matki.
Zobaczywszy ks. Dagiela, Czemeryński odprawił ekonoma i powitał kapłana z miną trymfującą.
— Powinieneś jegomość dobrodziej być ze mnie kontent — rzekł — przebaczyłem córce, przywiozłem ją do domu. Daję dobry przykład zgody i przejednania.
Strukczaszyc się wściecze! — dodał sędzia z uśmiechem szyderskim. Zażyłem go z mańki.
Proboszcz zmilczał.
— Projekt jest taki, że jutro cztery konie cugowe zaprzęgą; liberya, — dwór wystąpi, i państwo młodzi pojadą do Sierhina.
Pęknie bestya, gdy ich zobaczy! — zaśmiał się sędzia.
— Nie obawiaj się acan dobrodziej tego — odrzekł poważnie proboszcz.
— Albo co? — zapytał Czemeryński.
— Bo Strukczaszyc, zawczasu uwiadomiony, siostrze majątek dożywociem oddawszy, wyjechał z domu zupełnie i bez powrotu.
— Co acan dobrodziej mówisz! Dokąd? — krzy-