Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/406

Ta strona została uwierzytelniona.

Zwykle też i na Wielkanoc święcone ks. Dagiela, o którem w domu nie było komu myśleć, składało się z tego, co parafianie przysłali. Była to najosobliwsza zbieranina najwytworniejszych ciast i najskromniejszego, zakalcowatego pieczywa ubogich szlachcianek.
Prawdziwie — co Bóg dał — ustawiano na stole w miarę jak przychodziło, skromne serki i kukiełki masła, malowane i białe jaja, kiełbaski wszelkiego kalibru, a obok mazurki wykwintne i baby, co do pułapu nizkiego sięgały. Wino ocierało się stare o czystą gorzałkę. Ks. Dagiel się na tem nie znał, i prosił gości, aby używali daru Bożego, jak się komu podobało. — Organista tego dnia stał tu na równi z jaśnie wielmożnym dziedzicem, bo po opłatku na wigilią, po święconem jajku, czuli się wszyscy jednemi dziećmi, krwią Chrystusową odkupionemi. Nie wszystkim to może było w smak, ale każdy się do religijno-narodowego obyczaju akommodował.
Chrystus się nam narodził! i ściskali się wszyscy, a wół i osioł u żłobka Bożego, miały swe znaczenie przy Trzech Królach. Chrystus zmartwychwstał — ściskano się, zapominając uraz, dystynkcyj i stopni.
Zdawało się zapewne ks. Dagielowi, że takiego dnia, zbliżając do siebie zawziętych wrogów, najła-