Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/409

Ta strona została uwierzytelniona.

Czemeryński miał łzy na oczach, Strukczaszyc w końcu się też rozczulił. — Uścisnęli się!
Ks. Dagiel z radości wielkiej obu ich po rękach całował. Z plebanii wprost wszyscy pojechali do Łopatycz na święcone, potem do Sierhina.




I — powiecie sobie kochani czytelnicy — że wszystko zapomniane, zatarte, w przepaść rzucone zostało, a sędzia ze Strukczaszycem żyli jak dwaj bracia rodzeni.
Radbym ja to potwierdził, ale sumienie zmusza wyznać, że, choć między Łopatyczami a Sierhinem panowała harmonia i nawzajem się odwiedzano, a przy chrzcinach i na świętach, spotykali się pięknie z sobą, sędzia i Strukczaszyc, dowiadując się o zasiewy, o kosowicę i kopy: żeby jednak się zbyt kochać mieli — nie powiem.
Ludzie jesteśmy. Czemeryński zawsze koso patrzył na Hojskiego, Strukczaszyc, mówiąc o tamtym, szydersko się uśmiechał.
— Pęcherz nadęty! — szeptał — zawsze mu się śni, że go Pan Bóg z lepszej gliny ulepił.
— To jadowity człek ten Hojski, — mówił Czemeryński — mruk, nawet przy kieliszku się nie otworzy, chyba gdy do passyi przyjdzie. Nigdy