Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/44

Ta strona została uwierzytelniona.

Skłonił się Śliwka i wyszedł.
Tego mu tylko potrzeba było: wyraźnego rozkazu i dyspozycyi, aby w razie jakiego nieszczęścia sam nie odpowiadał. Wszystko zresztą było w gotowości: Bracki pisarz z koniem okulbaczonym stał zabramą; ludzie ze wszystkich włości, co-najzuchowatsi, już byli pościągani. W takich okolicznościach zwykle im wódki obficie dawano, a że oprócz tego Łopatyccy ząb mieli do Sierhińskich, szli więc z ochotą wielką. Bracki pisarz, hoży chłop, awanturnika kawał, dość jednostajne funkcye swe przy lamusach i gorzelni rad był urozmaicić, dowodząc ludziom przy napadzie.
Śliwka jako hetman i wódz wyprawy, sam osobą swą nigdy się nie narażał, stawał zwykle na hrudku, w błoto się nie puszczał i wołaniem tylko ludzi zagrzewał.
— A wal-że ich! a wal! nie żałujcie kijów! w lesie ich rośnie dość. — Popraw! popraw! i t. p.
Wiemy już jakie były skutki napaści na kosiarzy Sierhińskich i że p. Erazma skaleczonego i potłuczonego, gdy rozzbrajać zamierzał, ledwie ztamtąd Morawiec wyrwał. Jednakże Bracki, który się nadto naprzód wysforował, także nie wyszedł cało. Nabito mu guzów, rozpłatano skroń do krwi, i odzież na nim poszarpano. Zwycięztwo przeważających sił okupione było drogo. Z Łopatyckich ludzi jeden miał rękę przetrąconą, drugi nogę zwi-