Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/69

Ta strona została uwierzytelniona.

możemy się z kim spotkać na gościńcu, a niepotrzeba, aby to ludzie widzieli.
Padł tedy nowy sajetowy kontusz ofiarą, bo drżąca ręka panny Blandyny po szwie się skierować nie mogła i kiereszowała go nielitościwie.
Tymczasem powozy sędziego toczyły się ku Łopatyczom. Oddawna jejmość nie widziała kochanego małżonka w takim stanie rozdrażnienia i gniewu. A że wybuchnąć nie mógł z tem, co go dręczyło, przez drogę do woźnicy i sług się czepiał, fukając ciągle.
W kolasce jechały: p. Leonilla, pani St. Aubin i p. respektowa Maruszewska. Lecz, że ta po francuzku nie rozumiała, nauczycielka z uczennicą mogły swobodnie rozmawiać.
— A! ten ksiądz Dagiel — odezwała się panna — pani zapewne nie uważałaś, bo to było po polsku, co plótł.
— Owszem, rozumiałam doskonale, tylko — dodała pani St. Aubin, to się nie stosowało do nas, ale do tego szlachetki, który siedział cały skonfundowany, z głową spuszczoną.
— Tak! za to syn jego miał minę, jakby nami i całym światem gardził, jakby wyzywał. Nienawidzę go.
Pani St. Aubin uśmiechnęła się.
— Ordynaryjnym jest, to prawda, minę ma nieznośnie zuchwałą, ale chłopiec wcale ładny.