Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/71

Ta strona została uwierzytelniona.

— A! niech się sobie sponiewiera! — odezwała się Leonilla — my nie mamy powodu rozczulać się nad tymi ludźmi, którzy ojcu pokoju nie dają!
Wśród tych rozmaitych uwag, dojechano do Łopatycz, a Czemeryński, zaledwie wysiadłszy z karety, cały jeszcze zburzony, natychmiast Śliwkę wołać rozkazał.
Ekonom wiedział już co to znaczyć miało i, zaledwie z konia zsiadłszy, jak winowajca śpieszył do ganku, gdzie nań burza czekała. Nie sam jednak: ciągnął za sobą Brackiego jako świadka.
Zobaczywszy go, zdala idącego, wybuchnął Czemeryński:
— Cóżeś mi bezczelnie nakłamał! Jak acan śmiałeś mi pleść podobne baśnie! Ranny syn Strukczaszyca! ranny kosą: a ten chłystek wyelegantowany stawia mi się do kościoła, zdrów, nietknięty!
— Jaśnie wielmożny panie — odparł Śliwka. Ja sam oczom nie wierzyłem, zobaczywszy go: lecz oto Bracki, który był zblizka, może poprzysiądz na ewangelię, iż go krwią oblanego Morawiec ledwie wychwycił. To są czary, czy — ja nie wiem co....
— Jakie czary? — podchwycił Czemeryński — acan byłeś pijany, Bracki też; wzięliście jakiegoś oficyalistę za panicza! A to mi śliczne zwycięztwo, za które ja wam porobiłem prezenta! Siano te roz-