Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/78

Ta strona została uwierzytelniona.

Być może, iż rachował na to, że się Strukczaszyc wymówi i nie przyjedzie, nalegać jednak nań było i przyzwoitem i obowiązkowem.
Zawrócono do Sierhina.
Wyszedł na spotkanie Strukczaszyc, dziękując za łaskę mu uczynioną, wprowadził do pokoju, i w kwadrans potem stała butelczyna i lampki, a węgrzyn wielką przyjaźń i afekt rozbudzał.
Podkomorzy, gdy się wina napił, stawał się niezmiernie czułym, porywał w objęcia, cisnął, całował i ślinił; wynurzając sentymenta w sposób tak przesadzony, że albo się trzeba było z nich śmiać albo w nie uwierzyć.
Przy drugim kieliszku, opowiedziawszy o szczęściu swem, Podkomorzy zagaił, iż nie dla czego innego przybywał, tylko na to, by zakląć, błagać, prosić, suplikować czcigodnego przyjaciela, aby wesele swą drogą przytomnością, wraz z synem zaszczycić raczył.
Spostrzegłszy na twarzy Strukczaszyca zdumienie pewne, Podkomorzy, niewiele myśląc, przykląkł, poklękali oba, pili tak całując się, zdrowie swe i konsolacyi, aż gdy kolana zabolały, Strukczaszyc, na krześle gościa posadziwszy, odezwał się w te słowa:
— Za honor-bym to sobie poczytał! Dzień-by to był w annałach familii złotemi wypisany głoskami, ale — kochany Podkomorzy — corde aperto, po-