Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/83

Ta strona została uwierzytelniona.

przywiózł zarazem wiadomość, że Hojscy też na weselu być mieli.
— A o tem p. sędzia dobrodziej musi wiedzieć — rzekł flegmatycznie — że Strukczaszyc na wesele proszony.
— Co-bo jegomość gadasz? — porwał się sędzia — to nie może być.
Relata refero, mam to od proboszcza — rzekł ex-definitor, naturalna rzecz, że wszystkich prosząc, jednego opuszczać nie mógł, bo-by sobie śmiertelnego nieprzyjaciela uczynił z niego.
Straszliwym sposobem wzburzył się sędzia.
— A to mi piękne wesele, — począł to uczta ewangeliczna czy co? Czemuż jeszcze Śliwki i Brackiego nie prosił. To fixat ten Podkomorzy; jemu się w głowie wywróciło! Któż Hojskich prosi? Co to za szlachta! Gwałtownicy, pieniacze, nie wiedzieć zkąd to wylazło, z kim to żyje. I posadzą mnie może u jednego z nim stołu. No — to jak-em żyw, obrus przerznę, awanturę zrobię — nie wytrzymam! Śliczne mi wesele — niech go z nim opanuje słota! Nie pojadę!
Łatwo to było powiedzieć „nie pojadę“ ale panna Leonilla na pierwszą wzmiankę o tem, przybiegła do ojca i zmiękczyła go. Dowodziła, że mogli tych ludzi nie widzieć, omijać, że oni się nie będą śmieli zbliżyć, że zresztą, choć zaproszeni, mogą mieć rozum i nie przybędą.