Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/9

Ta strona została uwierzytelniona.




Był to dzień czerwcowy, wieczór spokojny a powietrze parne. Słońce zachodziło, jakby na słotę i burzę, bo pod niem widać było ciemne chmury, wychylające się już znad widnokręgu, pozarysowywane ostro, wspinające się do góry, światłem jaskrawem, jakby złotemi galonami, obramowane.
Wśród ciszy wieczoru drzewa stały jakby uśpione i zmęczone skwarem, tylko niekiedy przebiegał je jakiś dreszcz dziwny. Liście szeleściały żywo, i wnet wracały do dawnego spoczynku. W tej porze dnia zwykle i po dworach cicho jest a głucho, mało się co porusza. Ale tego wieczora niezwykły, gorączkowy ruch panował w Sierhinie u p. Strukczaszyca Hojskiego.
Zdala nawet przechodzący mógł poznać, iż się tu coś nadzwyczajnego wydarzyć musiało. Z folwarku do dworu, ze dworu na folwark biegali ciągle ludzie, jakby potraciwszy głowy, spotykając się i niewidząc, potrącając w drodze, zarzucając pytaniami, na które nie czekali odpowiedzi.
W ganku czasem ukazywali się: to ogromnego wzrostu mężczyzna w białym kitlu, podpasany