Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

— W pogoń nie pogonię — rzekł po chwili — ale z tego domu precz musimy jednej godziny!... Zdrada mnie tu spotkała nie gościna. Mszczuj, wstawaj na koń, jedziemy.
— A jedź — odparł Mszczuj — ino mnie daj pokój, ja nie pojadę, bo nie mogę, koń mi wczoraj zakulał i ochoty nie mam
Powiedziawszy to wyszedł do kulawego konia, zostawiając Wszebora z Spytkową.
Siedzieli na ławie bodaj ze dwie godziny. Stanęło na tem, że się Wszebor z Horodyszcza wybierał natychmiast, ale tylko za bramę... dalej miał czekać na Spytkową i razem z nią jechać do Ponieca.
Natychmiast z Horodyszcza wyruszywszy za wrota, namiot sobie kazał rozbić na łące i tam na wdowę do następnego ranka miał czekać.
Nazajutrz rano w małym poczcie ruszyła Spytkowa, w towarzystwie swojego opiekuna, który jechał jak struty, milczący, zły i blady.
W kilka dni potem Mszczuj który na miejscu pozostał, zaręczył się uroczyście ze Zdaną, a na ten dzień Kasia z mężem z Borów przybyła. Że się wesele nie odbyło jak się należało, więc obrzęd jego odłożono na ten czas, gdy Mszczuj przybyć miał po Zdanę. Trzeba było gniazdo wprzód wysłać miękkie, nim się złote sprowadzi ptaszę.
Tak się skończyło wesele dwojgiem zapowiedzianych oblężeń Olszowego Horodyszcza, długo w podaniach miejscowych pamiętne.
Upłynęło potem miesięcy kilka, Kaźmirz król szedł zwycięzko, przywracając w kraju porządek i wiarę krzewiąc na nowo, witany wszędzie radosnemi pieśniami.
Czesi z rozkazu papieża, cofali się zagrożeni przez Henryka, z większej części krajów zawojowanych. Duchowni wracali, kościoły święcono na nowo.