strachu chcąc dalej w las uciekać. Gdy się starsza podniosła, ujrzeli w niej poważną niewiastą o twarzy jeszcze świeżej i pięknej z oczyma czarnemi wyrazu dumnego i pańskiego. Teraz patrzała niemi gniewnie. Dziewczę daleko mocniej przelękłe, chwytając ją usiłowało ciągnąć za sobą, gdy Mszczuj się ukazał i pospieszył zawołać by się nie lękały niczego.
Na ten głos i mowę ową usłyszawszy, niewiasty stanęły ośmielone. Starsza zaczęła przyglądać się Doliwie, jakby czekając aż się odezwie.
— Nie lękajcie się, miłościwe panie — rzekł tenże — myśmy nie napastnicy, sami uchodzim od napaści, nas tu dwu braci Doliwów, stary Lasota z pod Środy i człek ze służby. Jedziemy ze spustoszonego kraju od Gdecza, gdzie już i żywej nie zostało duszy.
Gdy to mówił Mszczuj, nadciągnęli jego towarzysze, zatrzymali się wszyscy na widok tych niewiast samych jednych wśród lasu, bezbronnych, aż litość nad niemi brała.
— Bogu Najwyższemu niech będą dzięki, co was tu ku nam sprowadził — ozwała się starsza niewiasta — Bogu niech będą dzięki. Oto już trzeci dzień, jak tu siedzimy same, drżąc a płacząc. Ostatni sługa co był z nami, poszedł się rozsłuchać po okolicy — i nie wraca. Na Poniec, gród nasz napadły gromady srogie — ledwieśmy z córką ujść zdołały z jednym starym. I tego niema teraz, nie wraca, a nas tu głodna śmierć lub zwierza paszczęka czekała... Co z domem, co z mężem się stało! Bóg jeden wie!
Zasłoniła ręką oczy, z których łzy pociekły i zamilkła.
Wszyscy z koni zsiadali, przybliżając się nieco. Młode dziewczę strwożone za matkę się kryło.
Z nazwiska męża znano starszą niewiastę; była
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.