Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

Spytany Lasota przez jejmość starszą, mógł poświadczyć o Toporczyku, iż był na dworze królowej Ryksy, przy królewiczu Kaźmirzu wychowany, któremu go do zabaw dodawano; starego rodu i możnego dziecięciem. Spodziewano się po nim wiele, bo go uczyli Benedyktyni i sam dwór głowę otwierał, a pojętny był we wszystkiem i choć nauki miał więcej, niż inni, rycerskiego ducha w sobie zachował...
Gdy tak szli, zagadł go Lasota, pozywając ku sobie, aby się coś więcej dowiedzieć, jak popadł w to nieszczęście, z którego cudem ocalał. Lecz o tem niechętnie mówił Toporczyk, winę zwalając na nieostrożność własną. Na wspomnienie o Masławie, wstrząsł się cały i w gniewie zawołał, że wolałby z głodu umrzeć lub od czerni zginąć, niż łaską jego żyć.
— Psiego syna tego imienia wymówić nie mogę, bo mnie dławi! — mówił. — On sprawca, on winowajca, on zdrajca. Wszystka krew nasza na jego głowę! Nie może być, aby go Bóg nie ukarał. Królową najprzód prześladował i wygonił, królewicza zamordować chciał, gdyby mu nie był uszedł, sam panowania zapragnąwszy!
I wedle obyczaju wieku, Toporczyk kląć począł Masława, za którym też nikt się nie ujmował.
— Psa wart — przerwał Lasota — też pewna, a skoro siłę będzie miał, pokłonią mu się ludzie, komu życie miłe!
— Nie doczeka zbój tego, nie doczeka, póki nas choć garść została — począł Bohdaś. — Albo nazad nie możemy powołać do nas wnuka Bolesławowego? Uszedł od nas, ale gdy doń ręce wyciągniemy przyjdzie i panować nam będzie. Iść trzeba — prosić, wołać!
Gdy tak rozpowiadał, a wszyscy słuchali cieka-