podarzowi dziękując. Wnet potem Lasota, Toporczyk, Doliwowie i słudzy, którzy konie za sobą wiedli.
Belina milczący przodem idąc prowadził — na witanie czasu nie było. Podwórza w grodzisku w istocie widok przedstawiały dziwny i straszny, litość mogący obudzić. Jak okiem zajrzeć, jednym pomostem na gołej ziemi, na słomie, w błocie leżeli ludzie tak ściśnięci, iż ścieżki do przejścia pomiędzy niemi nie było.
Naród to był wszelkiego stanu i wieku, matki z dziećmi na rękach, wyrostki tulące się przy kolanach starców, wojacy w poszarpanych pancerzach skórzanych, zgrzybiali mężowie bez okrycia głowy, napół nadzy.
Kto ledz nie mógł, siedział oparty o ścianę, o plecy sąsiada, o nogi jego. Niektórzy ze znużenia, może z głodu, spali tak głęboko, że ich ani światło, ani głosy, ani potrącanie nogami, przechodzących obudzić nie mogło. U szop, pod budynkami, w sieniach, wszędzie tę nawałę ludu nieszczęśliwego widać było. Twarze zbladłe, żółte, wynędzniałe, dowodziły, że i tu ledwie czem było życie utrzymać.
Stary gospodarz z posępną twarzą wiódł ich naprzód na dół do wielkiej świetlicy, gdzie za lepszych czasów izba była gościnna i stołowa. Tu też pokotem ludzie leżeli na ziemi, na ławach, na stołach.
— Mieśćcie się sobie gdzie i jak możecie. Niewiasty do moich zawiodę. Co Bóg da to da!
Leżący na podłodze, stołach i ławach, przebudzeni światłem i głosem, tu i owdzie, przecierając oczy podnosili głowy, przypatrywali się stojącym jeszcze przybyszom. Z kilku kątów odzywały się wołania: — Lasota! Mszczuj! Wszebor! Bohdasia Toporczyka chwycił już był syn gospodarza młody Belina, z którym na dworze królowej i królewicza byli w dru-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.