i klepiąc po ramieniu Wszebora, odparł nowy kneź — ty u mnie zostaniesz, więcej ja nikogo znać nie chcę.
Wszebor zamilczał, nie nalegając. Mówiąc o bracie, chciał sobie do ujścia zostawić pozór, toby po niego mógł niby od Masława się wyprawić. Spodziewał się w inny sposób z pomocą Sobka się wymknąć.
Masław ciągle go badał niespokojnemi oczami, ale twarz mu się rozjaśniała.
— Nie źle się to nadaje — odezwał się — bo mnie trzeba dwór sobie urządzić. Ochmistrzem cię zrobię. Te moje chłopiska, do wszystkiego dobre, ale obyczaju pańskiego i królewskiego nie znają nic. Ja dwór muszę mieć, jak wszyscy na świecie króle i kneziowie. Ty mi ludzi dobierzesz i nauczysz. Chcę by u mnie było tak, jak bywało za starego Mieszka i Bolka.
Wszebor godził się pozornie, nie okazując wstrętu. Masław poklepał go po ramieniu.
— Biorę cię, pamiętaj, ze mnie dobry pan, szczodrobliwy ale groźny.
Na tem skończyła się rozmowa, Masław zwrócił się ku swojemu orszakowi, Doliwa wrócił do Sobka, który z końmi stał na uboczu. Ocalić głowy i zbliska się przypatrzeć Masławowi, inaczej nie mógł, tylko przyjmując to, co mu nowy kneź tak łaskawie ofiarować raczył.
— Jedziemy na dwór — rzekł cicho Doliwa. — Zostaniemy tu do czasu ano i wy i konie dobrze by zawsze były w pogotowiu, aby się ztąd wyrwać gdy przyjdzie pora.
Sobek głową kręcił.
— Wyrwać się ztąd nie będzie trudno — odpowiedział. — Nie pilnują się oni tak bardzo, są bezpieczni. Butny pan! butny! — dodał cicho. Siedli tedy spoczywać, a konie paść się poczęły. Niedługo także Masław powrócił, oczyma Wszebora szukając. Wstał on, podchodząc ku niemu. Masław zbliżył się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.