Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

ślisz, że mi się śni moja siła? No to ja ci w żywe oczy pokażę.
Popatrzał w dal i na bliższego sługę skinął.
— Hej, Didko! przewietrzcie mi sokoły i powracajcie sami z niemi. Huba ze mną pojedzie, nie ma tu stać czego.
Ręką wskazał na czołna, ku którym iść począł żywo. Sobek oczyma Wszeborowi dał znać, aby się o niego nie troszczył, szedł więc Doliwa za kneziem. Masław szybkim krokiem dążył ku przewozowi, wskoczył do łodzi, konia dla siebie i Huby zabrać kazawszy, a widząc Wszebora nędznie odzianego, kazał mu w czołnie pozostać i iść piechotą na zamek, a Huba wydać mu miał ze skarbca odzież, jaka ochmistrzowi przystała.
Łodzie tymczasem, do których pędzenia było kilku Mazurów z wiosłami i drągami, szybko poczęły rzekę przerzynać.
Masław stojąc w łodzi, na zamek spoglądał dumnie. Gdy łódź do lądu przybiła, Masław Doliwę pożegnawszy, konia swojego dosiadł i z Hubą ku zamkowi pojechał. Widać było z dołu, jak lud, zobaczywszy go, się poruszał a w chwilę potem huczały okrzyki na powitanie.
Zadumany, posępny, powoli powlókł się za nim Wszebor. Ludu było wszędzie mnogo. W podwórzach zamkowych stały beczki i kadzie z piwem, część na ziemi siedząc jadła i biesiadowała, inni leżeli i odpoczywali Około dawnego kościołka Benedyktynów stał tłum gęślarzy, wróżbitów, starych bab, czerni z lasów wybiegłej.
We wnętrzu otwartej świątyni, gorzał już rozpalony ogień, zwijały się około niego biało poosłaniane niewiasty. Przed wywalonemi drzwiami, na drągach stały powbijane w ziemię stanice, wyobrażające potwory różne i niezgrabne o kilku głowach po-