Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

Wszebor, który nie wiedział dalej, jakie miał pełnić obowiązki, pozostał prawie tu sam. Widok straszliwej baby tej, nie mógł mu wyjść z pamięci! Kto była? czego chciała? — myślał nad tem przechadzając się po izbie, gdy do niej wszedł Huba.
Był chmurny i zafrasowany, unikając pytań Wszebora oddalił się natychmiast. Wtem wpadł wyrostek, wołając Wszebora, aby do pana spieszył.
Wszebor wchodząc do komnaty, którą mu wskazano, zastał Masława zmienionego na pościeli, usta były sine, oczy dzikie. Ujrzawszy go, zerwał się kneź.
— Widzieliście — zawołał — ucztę mi popsuto. Czeladź niesforna, u drzwi nie było straży.
Wszebor milczał.
— Szalona wiedźma stara! przez litość dano jej przytułek. Napadają na nie takie chwile, męczą ją duchy, sama nie wie co robi i plecie. Zamknąć ją kazałem dawno!...
I chodził z głową spuszczoną po izbie, burzył się i walczył z sobą, widocznie, potem począł znowu:
— Widzisz! posły do mnie ślą, o przymierzenie mnie proszą ci którym Bolko nie dał rady! Na ich zawołanie, ruszą mi w pomoc tysiące, wygnam precz Niemców...
Głos mu się urwał nagle, coś innego do myśli nadbiegło i wtrącił:
— Gdy zechcę łeb komu kazać uciąć, albo powiesić, od stołu go weźmie oprawca — mogę winnych ukarać srodze. Co chcę to mogę...
Wszebor słuchając milczał, on mówił dalej przerywanemi wyrazy, a wszystko to co mówił podobniejszem było do gorączkowego marzenia, niż odpowiedzi na pytanie.
— Głoszę się królem — mówił dalej — korony Ryksa powywoziła, ja tych nie potrzebuję, ukują mi nową, sam ją sobie na głowę włożę.