Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

Słysząc to krzyknęła Marta, rzuciła się i padła zemdlona, łzy puściły się obficie z radości, czy z innego uczucia, trudno było odgadnąć, to pewna, że noc całą jęczała i płakała...
Nikt też tej nocy, oprócz dzieci nie zasnął na Horodyszczu, czuwano na wałach, w izbie, na podwórzach i czekano dnia, aby gromadzie, która na dolinie obozowała, lepiej się przypatrzeć i obliczyć ją.
Przedewszystkiem musiał opowiadać Doliwa, co w drodze sprawił, widział i z czem powracał.
Było tu dla wszystkich nowin poddostatkiem, jakie komu mogły przypaść do smaku. Potęga Masława dla jednych, nadzieje starego Trepki dla drugich. Umysły się rozgrzały, duch nowy wstąpił. Masław, którego siłę Wszebor obliczał, nie wydawał się strasznym. Ochotnicy wierzyli w powrót Kazimierza i pomoc niemiecką, niż w pogan przewagę.
Belina jeden nie okazywał ani trwogi ani radości. Słuchał pilnie, ważył i milczał. Wśród gwaru zdań sprzecznych zwracali się ku stojącemu zawsze w milczeniu starcowi, jakby zdania jego pytali. Gdy ucichło nieco, Belina głowę podniósł.
— Opatrzeć wrota! straże na miejsca! czujność na wałach!
I więcej nie rzekłszy, powoli się oddalił.


VIII.

Nazajutrz na grodzisku od świtu ruch był ogromny; wszystko się wysypało ku ostrokołom, aby się gromadom, które nadciągnęły, przypatrywać. Bojaźliwe nawet niewiasty z dachów i wietrzników wyglądały.
Gdy dobrze rozedniało, spostrzeżono w dolinie obozowisko wczorajsze, rozpierzchłe, nie zdające się przygotowywać jeszcze do napaści. Kilku tylko na koniach objeżdżało do koła Horodyszcze, przyglądali