Spytkowej, którą ujrzał wychodzącą na wyżki, zaraz więc do niej pospieszył. Pani mu była dosyć rada, przystąpił więc do niej, poczynając rozwodzić żale nad nieszczęśliwem Horodyszczem, radząc jej aby razem z nim i bratem, porzuciwszy upartych, uszła z tego zamknięcia. Spytkowa ulękła się tych wyrazów, na razie nie wiedziała co ma uczynić, przyrzekła mu więc iż się namyśli sama, a przez ten czas poprzysięgła mu iż milczeć będzie. Tak zaś była poruszoną, że już więcej mówić i słuchać nie mogąc, wnet się do izby zabrała, rozmyślać nad tem co jej Wszebor powierzył.
W niewieściej izbie dnia tego także niepokój panował. Jedna, to druga z kobiet wyrywała się na poddasze, chcąc coś zobaczyć i przynosiła potem jakieś wieści. Straszyły się i pocieszały.
Bartnik Sobek, choć wczorajszą drogą zbity — ledwie jaką godzinę wyleżawszy koło koni na słomie, wstał nie mogąc w bezczynności wytrzymać. Powlókł się więc naprzód z drugimi pod ostrokół na wały; obrócił się potem do robotników na drugą stronę, ale i tu przystanąć dłużej nie było wygodnie, bo się ludzie mijali i ruszali, a w ciemności i jeden drugiemu zawadzał.
Obszedłszy grodzisko, Sobek powrócił do szopy koni. — Ściana tylko z płotu przegradzała go od tej kleci, pod którą się tuliło zbiegowisko prostego ludu w pierwszem podwórzu. Choć stąd dużo wypędzono na robotę przy wałach, zostali starsi, żony i dzieci.
Szmer, płacz i stękania słychać było. Narzekano na głód, na pracę ciężką do której ich przeznaczyli ci co z łuków strzelali.
— Oni mają zbroje, kaftany i tarcze, a my co? Sukmanę strzała przebije — rzekł stary głos.
— Pewnie, pewnie — żywiej począł inny. — Nie myślą o nas, pomyślemy o sobie.. Co nam zro-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/66
Ta strona została uwierzytelniona.