Nazajutrz po wycieczce Wszebora, Belina był niespokojniejszy niż zwykle, wysunął się na wał od strony rzeczki i stanął tam zadumany, gdy Sobek przybiegł do stóp mu kłaniając, opowiedział mu co słyszał i widział wskazując ręką w podwórze. Stary pomruczał coś niewyraźnego, gdyż nie było to dla niego nowiną. — Patrzcie i słuchajcie — powiedział tylko krótko — dobry z was człek. Patrzcie oczów nigdy nadto.
Ukłonił się bartnik, trochę uspokojony; oba do rozmowy skłonni nie byli, kilka słów starczyło do porozumienia. Złe znaki mnożyły się co dnia, bartnik chodził niespokojny. Co zajrzał Belinie w oczy, to się na czas uspokoił, a wkrótce potem coś znowu poruszało. Złe znaki mnożyły się co dnia.
Drugiego czy trzeciego dnia, ujrzał Sobek barczystego bladego chłopa, który nieustannie po podwórzu się włóczył, a na skinienie jego posłusznie ruszało się co żyło... Spytał Sobek od niechcenia jak się on zwał — nic mu nie powiedziano, dopiero dzieciak którego kawałkiem mięsa ściągnął, nazwał go Miskiem-Wiechanem. Jednego już mając na oku, drugiego starszynę spodziewał się odgadnąć, podpatrując, z kim najwięcej przestawał. Nadzieja go nie zawiodła; gdy późno w noc przypchnął drugi, układł się obok Wiechana i szeptali z sobą długo. Nic słychać nie było, lecz nad rankiem gdy się rozchodzili, poznał w nim Sobek człeka, którego po dniu często widywał. Stawał on u ostrokołów jak na czatach i gdzieś patrzał na lasy...
Był to ów Rzepiec, o którym ludzie wspominali, a oni dwaj przewodzili pospólstwu na grodzie zamkniętym, Sobek już ich odtąd z oczu nie tracił.
Kilka dni po tem odkryciu Sobka stało się co Belina przeczuwał i czego się lękał.
Przed wieczorem do izby w której wszyscy u ognia
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/71
Ta strona została uwierzytelniona.