Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

Ojciec Gedeon w białej komży, w szytej kapie, niosąc kielich w ręku. Chłopak przed nim niósł wielki krzyż drewniany. Ksiądz modląc się, wolnym krokiem postępował za nim, zatopiony w sobie, z głową spuszczoną, z powieki przymkniętemi. Szli tak ku wrotom, po stopniach na pomost za ostrokołem wyniesiony.
Szłyki i czapki pozdejmowali wszyscy, niektórzy padli na kolana. Ojciec Gedeon na pomoście stanąwszy, ręce podniósł do góry z kielichem i Hostyą poświęconą, oczy ku niebu zwrócił, modlił się coraz głośniej i na cztery strony świata zwolna żegnać począł, jakby tą potęgą złego ducha od grodu odganiał. Słońce już było zaszło; z wałów nie schodził nikt, bo nie mógł oczu oderwać od tej groźby dnia jutrzejszego walki nierównej.
W izbie niewieściej kądziele stały pod ścianami, wszystkie dziewczęta i starsze niewiasty klęczały ze złożonemi rękami, modląc się i zalewając łzami. U ołtarza na górze, klęczał przed kielichem O. Gedeon, niekiedy twarzą rzucając się na ziemię, to ręce wznosząc ku niebu.
Starzec złamany wiekiem, czuł, że tu był powołany jako rycerz Chrystusowy do trudu, nie pozostał więc sam z sobą, ruszył natychmiast ze słowem pociechy zagrzewać serca i rozbudzać męztwo. Zaledwie obróciwszy się, na pierwszym kroku spotkał starego Belinę.
— Ojcze — odezwał się, schylając do pocałowania ręki jego gospodarz — pobłogosław mi, pobłogosław nam wszystkim, jakobyś na śmierć idącym błogosławił. Będziemy walczyli, póki sił i żywota stanie, aż pokonamy nieprzyjaciela... Przed sobą go mamy, u siebie go mamy!
— Męztwa! — zawołał Ojciec Gedeon — nie traćcie ducha. Bóg was nie opuści. Cuda się dzieją. Wojna to nie przeciw wam, lecz przeciw krzyżowi