Widok, któremu zrazu oczy wierzyć nie chciały, przedstawił się u wrót jamy, do której Rzepca i Wiechana rzucono. W pośród stojącej tu gromady, leżały dwa trupy, w miejscu gdzie stała straż nocna. Nie było na nich krwi, ani śladów walki; powrozy mieli pozarzucane na szyję i ściśnięte tak, że im oczy na wierzch powyskakiwały, języki z ust wyszły. Broń leżała przy nich na ziemi. Wrota do jamy stały wyłamane, nikt nocą najmniejszego nie słyszał hałasu, a Rzepca i Wiechana nie było.
Rozbiegli się po całym grodzie ludzie szukać więźniów, którzy jak się zdawało za ostrokoły ujść nie mogli, bo przy nich gęste czuwały straże. W całem grodzisku zamęt się stał i zamięszanie. Nigdzie śladu nie było więźniów. Ta ucieczka zwiększyła i tak już wielką trwogę, gdyż Rzepiec i Wiechan długo na Horodyszczu przebywając dobrze je znali, mogli więc dla czerni być najlepszymi przewodnikami, wskazując jej słabe strony.
W dolinie ruch wśród gromady poczynał być coraz żywszy. Sposobiono się już do napaści, kupy szykowały się i postępowały ku wałom z okrzykami.
W południe od lasów krzyki się rozległy głośne i poszły echem po całym obozie. Ludzie wstawali co żywo, szykując się oddziałami.
Z lasu pokazał się wysuwający orszak jezdnych, przed którym na żerdzi czerwoną niesiono chorągiew.
Stojący na wałach Wszebor, pierwszy zawołał: — Masław!
Biegli wszyscy oglądać go, z rycerstwa bowiem mało kto za młodu nie znał Masława na dworze Mieszka i Ryksy, każdy chciał zobaczyć, co się z pyszałka owego zrobiło. On to był w istocie. Jechał na karym koniu, z grzywą długą, we zbroi cały, w hełmie z kitą na głowie, w płaszczu jakby królewskim czerwonym ze złotem, otoczony drużyną. Jechał
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.