Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/77

Ta strona została uwierzytelniona.

W walce zajadłej obu stron przeszło południe. Masław, który spodziewał się wszystko w parę godzin dokończyć, wściekał się widząc zajadłą obronę na gródku, wybrał wreszcie najsprawniejszych, aby pod główne wrota podpadłszy, podpalili je i rąbali, ale i to się nie udało. Nad wrotami temi oddawna się gotowano do obrony najdzielniejszej. Belina od rana deski kazał wodą oblewać, aby namokłe, nie łatwo się zapalić dawały.
Na górnym pomoście nad bramą, daszkiem osłonionym, stali najmężniejsi ludzie, najśmielsza młodzież. Kamieni pod ręką mieli stosy, a rąk nie brakło. Masław sam podbiegłszy, pędził swoich na wrota ukazując, podbiegło kilkudziesięciu z tarczami lipowemi skórą poobijanemi.
Dano im się podsunąć do wąwozu w wałach, z zapalonemi żagwiami przybiedz aż pod wrota niemal, dopiero runęła na nich kłoda przysposobiona, od której uciekać chcieli zapóźno, zabiła ona kilku na miejscu, reszta cofnąwszy się stała zdala...
Wreszcie zmierzchać zaczęło, ludzie byli straszliwie znużeni, tak że ze dniem i szturm znacznie wolnieć zaczął. Oblężeni wyglądali nocy jak wybawienia, choć wiedzieli, że całkiem ubezpieczeni spoczywać nie będą mogli, częściami jednak mieniając się, odetchnąć się spodziewali.
Wreszcie nadeszła upragniona noc, a choć nie rozproszyła całkowicie zgrai, kręcącej się dokoła, zmusiła jednak do niejakiego odpoczynku.
Na Horodyszczu nie próżnowano podczas nocy. Kilkanaście godzin walki znacznie wyczerpało to, co do niej było przygotowanem, kłody, kamienie, pociski, wyszafowano niemal wszystkie.
Stary Belina wieczorem kazał stajnie i szopy rozrzucać. Słupy, belki, krokwie nawet, kamienie z fundamentów musiały się nocą na jutro gotować.