pogan upojonych. Oto taki obraz przedstawiała nasza Polska ukochana w owych smutnych czasach.
Był chłodny wieczór jesienny, słońce wyzierające raz po raz z poza chmur szarych schylało się ku zachodowi, smutny żegnając krajobraz. Niska błotnista dolina leżała wśród lasów, które je czarnemi otaczały ściany. Wśród błota wiła się droga, na której widniały ślady strasznej jakiejś walki, która się tu niedawno odbywać musiała. Tu i owdzie leżały szczątki połamanych wozów, potargane powrozy, podarte szmaty krwawe W dali na pagórku widać było mury ogorzałe, niżej sterczące w dolinie belki czarne, powywracane budynki, szczątki jakiejś osady ludzkiej. Po nad tą pustynią głuche panowało milczenie, z wiatrem tylko dolatywało niekiedy, jakby żałobliwe psów wycie. Nad błotem latały stada kruków i kawek i z krzykiem bolesnym unosiły się strwożone czajki.
Na ścieżynie wiodącej do najbliższego cyplu lasu, ukazał się jeździec na koniu. Wysunął się zwolna z za gałęzi, stał i patrzał długo — i nasłuchiwał bacznie, nim się dalej puścić ośmielał.
Jeździec ów z ciemną brodą potarganą, lat średnich mężczyzna, był jakby świeżo wyrwał się z boju i ocalał z walki, potłuczony cały i skrwawiony. Pancerz miał cały poszarpany od ciosów, co nań godziły i na kawałki porozrywały. Szmaty wisiały na nim porozdzierane, odkrywając skrwawione ciało. Reszta pogiętego hełmu ledwo się trzymała na głowie, bujnym, ciemnym włosem pokrytej, strzaskanego miecza głownia wisiała mu u pasa, w ręku trzymał kawałek włoczni złamanej.
Koń pod nim poraniony także, szedł nakulawiając z głową spuszczoną. Pomimo tej nędzy znać było na wojaku i jego wierzchowcu lepsze czasy. Twarz pobladłego teraz zbiega rysy miała szlachetne
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/8
Ta strona została uwierzytelniona.