Horodyszczu na dziś nic się nie zdawało zagrażać. Rozstawiwszy czaty, starszyzna poszła do izby spoczywać,
Wszebor cichy, spokojny, zwolna zstępował w dolinę, niebo się na chłód wyiskrzało, gwiazdy wschodziły wesołe. Gwar jak z ula słychać było od obozowiska, rżenie koni i trąbienie w rogi. Niebo ciemniało, gwiazdy błyszczały coraz jaśniej, noc nadeszła bezsenna.
Nad ranem czatowały straże na ostrokołach, czy się gromady nie ruszą ku Horodyszczu, stały one w miejscu jak wczoraj, czekając rozkazu, skupione w porządku. Dzień wszedł jasny i mroźny, szronem okrywając drzewa i trawy, w miarę jak słońce podnosiło się ku górze, biała jego powłoka znikała.
O. Gedeon wyszedł ze mszą św. o zwykłej porze, a dokończywszy ją, kląkł przed ołtarzem i ze złożonemi rękami długo się modlił.
Tu go na modlitwie zastał krzyk, którym się pomosty całe i okopy Horodyszcza rozległy. W dali postrzeżono występujące z lasów i rozwijające się szeroko naprzeciw gromadom Masława wojsko jakieś. Możnaż je tak nazwać było? Był to raczej silny oddział zbrojnego rycerstwa, w którym ci co stali na wałach, łatwo swoich poznali. Składał się cały z ludzi od stóp do głowy zbrojnych, w znaczniejszej części konnych. Lasota i Belina poznali na jednem skrzydle po uzbrojeniu i dzidach, po czapkach okutych, niemieckie wojsko jakieś. W pośrodku głównego pułku widać było gromadkę, w której się wodza domyślać było można. Kilkunastu jezdnych w błyszczących pancerzach, z tarczami na ramionach, w pasach nasadzanych, kołem stali przy jednym, którego za niemi trudno było dostrzedz. Tu powiewała chorągiew nowa z godłem jakiemś malowanem. Na wierzchu jej krzyż połyskiwał złocisty.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.