Zamięszanie, walka ostatnia ogarniętych szałem prawie, straszliwe były; żelazne rycerstwo nawet miotało się dobijając, upojone krwią nie szczędząc nikogo.
W dolinie widać już tylko było uchodzących konno i pieszo, pojedyńczo i garściami, pogonie i rozpaczliwe starcia, w których Masławowi żołnierze padali. Masław sam uchodził ku lasom, a za nim co żyło jeszcze, poczęło uchodzić, miotając przekleństwa i groźby. Zwycięztwo zostało przy rycerstwie, które znużone podniósłszy ręce, poczęło wołać na pobojowisku: — Hosanna!
Dopiero teraz mogli się przybliżyć i przypatrzeć tym mężnym rycerzom, którzy w tak szczupłej liczbie na Masława gromady się ważyli...
Wszebor pierwszy zbliżył się ku nim, gdy nagle rozstąpili się na koniach stojący jeszcze w pośrodku i z poza nich ukazał się oczom jego — królewicz a teraz król Kaźmirz.
Polacy i Niemcy kołem go otaczali winszując dobrej wróżby zwycięztwa.
Z oczyma spuszczonemi ku ziemi jakby się modlił po cichu lub zadumał, Kaźmirz stał nie okazując twarzą wielkiej radości.
Oblicze jego było piękne, młodzieńcze, lecz już próbami przecierpianemi, ciszą klasztorną, zawodem doznanym od ludzi, smutkami wczesnemi wielu — odarte z wyrazu młodzieńczego wesela i swobody.
Był przedwcześnie dojrzałym i jakby zestarzałym. Królewski majestat miał na twarzy, chrześciańską obleczony pokorą, wielkim spokojem ducha i męztwem. Słusznego wzrostu, postawy zręcznej, gibki i silny, Kaźmirz twarz miał nieco bladą, cerę śniadawą, czarne wyraziste oczy, długiemi ocienione rzęsami, włos ciemny w puklach spadający na ramiona.
W pośród niemieckich wojowników i polskiej swojej drużyny wiernej, najmłodszy może, najbardziej
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.