pańsko wyglądał, królewsko, choć najmniej starał się o to. Strój jego był wspaniały, acz skromny. — Wszebor ujrzawszy tego pana, którego był towarzyszem w pierwszych latach, później dworzaninem i sługą rzuciwszy konia, radośnie pobiegł ku niemu. Na twarzy jego malowało się szczęście i nieopisane wesele. Kaźmirz zdala już zdawał się go poznawać, gdy Wszebor do nóg jeszcze siedzącemu na koniu przypadł z okrzykiem, obejmując je:
— Tyżeś to, miłościwy panie! — A co za dzień szczęśliwy!
Wzruszenie mu mowę odjęło, zakończył okrzykiem radosnym.
Nadbiegali już Mszczuj, Kaniowa, Toporczyk, szczególniej Kaźmirzowi ulubiony, wszyscy z wołaniem wielkiem, z radością wykrzykując:
— A witajże nam! witaj! miły hospodynie nasz!
Kaźmirz słysząc i widząc te oznaki wesela, zarumienił się wzruszony, łza mu się zakręciła w oku, ręce rozpostarł.
— Witajcie, witajcie dzieci moje! — zawołał. — Daj Boże, aby dzień ten, istotnie nam i królestwu temu zwiastował szczęście. Amen...
— Panie! ty jesteś z nami! — w uniesieniu krzyczał Toporczyk — ty z nami i szczęście będzie z nami. Ciebie nam brakło! Wszystko ginęło bez pana i głowy! Teraz się zmieniło wszystko, powrócą dni dobre!
Okrzyki i wrzawa nie ustawały. Radość zdawała się i była powszechną. Na Olszowem Horodyszczu patrzącym na zwycięztwo serca rosły. Co żywo na oścież rozwarto wrota.
Zbierali się wszyscy z pokłonem i dziękczynieniem na powitanie pana. Wszyscy oczy mieli radosne, uśmiechające się usta, niewysłowioną radością biły serca wyzwolonych.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.