Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.

mej o radę, a ta zaś nie mogąc mu inaczej poradzie, odesłała go do samego króla, z prośbą o swaty, wiedząc, że Spytek królowi nie odmówi.
Słysząc to Wszebor, do nóg upadł Spytkowej, a potem pędem z wyżek się stoczył, kierując prosto do króla. Król sam jeden był, stał u ogniska dogasającego, gdy Wszebor wszedł do izby.
Doliwa, przystąpiwszy do króla, padł u nóg jego i zawołał:
— Miłościwy panie! walczyłem za ciebie i walczyć będę do śmierci, bądź ty mi dobroczyńcą o łaskę twą proszę: Oto Spytkową córkę chcę mieć! Miłościwy panie rozmiłowałem się na śmierć w tej dziewczynie.
Król łagodnie odezwał się:
— Gdy wrócimy z wojny, chętnie — teraz nie pora o tem myśleć.
— A potem nie pora już będzie, bo kto inny ją zaswata — przerwał Wszebor — królu, panie, dziś lub jutro, albo nigdy.
Zafrasowany stał Kaźmirz jeszcze, gdy Trepka, który na jutro potrzebował rozkazów do ciągnienia, wszedł do izby. Król go ku sobie powołał, jakby mu ciężar spadł z piersi.
— Stary mój przyjacielu — rzekł do Trepki — wy mnie w tem zastąpicie i w mojem imieniu wstawicie się za dobrym sługą, prosząc Spytka o córkę dla Wszebora.
Stary skłonił się. Wszebor starego za rękę pochwycił i obaj skierowali ku drzwiom. Wyszli w drugie podwórze. Stary Spytek zajmował miejsce pomiędzy kalekami i chorymi. Spostrzegłszy nadchodzącego Trepkę, podniósł się na łokciu.
— Cóżto, już ciągniecie? — żegnać się chcecie?
— Jeszcze nie z pożegnaniem przyszedłem, lecz w poselstwie od króla.