Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.

Ruszył się Spytek niespokojnie i podniósł oko zakrwawione.
— Od króla? do mnie? a cóż miłościwy pan może żądać od kaleki?
— Macie córkę... król prosi o nią dla Wszebora.
— Nie mam nic przeciw Doliwie — rzekł Spytek — wola królewska niech się stanie... Będzie ją miał.
Skinął potem na sługę:
— Niech tu przyjdzie Marta z córką...
Czekali chwilę, gdy Marta weszła z Kasią, ta spostrzegłszy Doliwę, zachwiała się i rzuciła, jakby uciekać chciała, lecz matka ją zatrzymała.
Ujrzawszy żonę Spytek się zachmurzył.
— Król, pan nasz miłościwy, sam swata córkę naszą — odezwał się — królowi odmówić nie mogę.
Wskazał na stojącego Doliwę.
— To przyszły twój mąż — rzekł, patrząc na Kasię — taka jest wola królewska i moja. Gdy przyjdzie pora, sprawimy wesele.
Marta skłoniła głową. Kasia zapłonęła gniewem. Trepka się ruszył.
— Pójdę więc królowi dobrą zanieść nowinę — rzekł.
Głową mu skinął Spytek, Wszebor ucałował ręce ojca i matki dziękując. Stary nie zważając już ani na przytomność przyszłego zięcia, ani na żonę i córkę, opadł na posłanie wołając na sługę.
— Sobek, obetknij mi nogi — i oczy zasłonił i głowę zakrył.
Cichemi kroki wysunęła się ztąd Marta, za nią blada Kasia, z groźnym oczów wyrazem. Gdy się znaleźli w podwórzu, a Doliwa chciał się śmielej do dziewczęcia przybliżyć, odskoczyła Kasia i biegiem na wyżki poleciała.
— To dziecko! — uśmiechnęła się matka, po-