Wiatr gorący leciał górą w obłokach poszarpanych, grad sypał szklannemi grochy, huczało w niebiosach, szumiało na ziemi, burza łamała drzewa. Straszna to była wiosna, co wiosnę zieloną poprzedza; zwierz się krył, człowiek zamykał.
Takiego wieczoru młodej wiosny, wśród burzy nad Wisłą ostatnie słońca promienie, ozłacały pobojowisko.
Gdzie niegdzie bój zawzięty trwał jeszcze. Za uchodzącym Masławem, któremu hełm spadł z głowy, gonił zajadle Wszebor. Zostało ich dwu tylko, pokonany mazur i zwycięztwem zagrzany Doliwa... Mieli się zawrzeć w boju na śmierć lub życie, gdy z zarośli wypadła garść ludzi, co się tam zaczaiła i w pomoc przyszła mazurowi. Sam jeden znalazł się Wszebor naprzeciw kilkunastu.
Wszebor miał złamaną dzidę w ręku, tarcz wisiała u boku pogięta, pancerz był pokłuty, siły całodziennym bojem się wyczerpały. Mazury już otoczyli Doliwę i kłuli pod nim konia, gdy o kilkanaście kroków z za urwiska wychylił się Tomko Belina, który w żaden sposób przy ojcu pozostać nie chciał i razem pociągnął z drugiemi przeciw Masławowi i z swymi ludźmi wpadł na nich. Wszebor był ocalony, ale ranny z konia się zsunął na ziemię.
W tej chwili nadciągnęli inni, chcąc w pogoń iść za rozbitkami.
— Gdzie król? nie wiecie gdzie król? — wołali nadciągający.
— Nie wiem! — odezwał się Belina.
— Z początku biłem się u jego boku! Rozdzielono nas później. — Puścił się w samą gąszcz!
— Gdzie Masław?... Masław zabity — krzyczeli inni. — Widział kto trupa?
— Żywy uszedł z małą garścią — odezwał się Wszebor.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/95
Ta strona została uwierzytelniona.