Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/102

Ta strona została skorygowana.

ręce opuścił, wziął się w boki, zakręcił i rzekł krótko...
— Do pani!
Poczém gniewnie dosyć spojrzawszy, powoli wyszedł. Justyna zaraz za nim udała się do szambelanowéj.
Tylko co był wyszedł Ankwicz, siedziała kwaśna. Jak tylko zobaczyła Justynę, poczęła patrząc w inną stronę....
— Proszęż nie dziwaczyć... Życzą sobie, abyś panna była na balu... po co te udawania... co za ceregiele... Tak czy nie? Wiem, że to kaprys...
— Żaden kaprys — ja balów nie lubię — odpowiedziała Justyna, nie nawykłam do nich. Nie życzę sobie być... ale jeżeli pani każesz...
— Ja w tych rzeczach nie rozkazuję... ja waćpanny tyranizować nie chcę... Ja waćpanny wcale ani nakłaniam, ani zapraszam... Pomimo że rzadko panienka wychodzi i ukazywać się raczy, widać jednak oczkami umie łowić jak na wędkę... A tak! tak! proszę głową nie kręcić. Cóż to znaczy, że Ankwicz tak gwałtownie chcę pannę Justynę widzieć na balu?..
— Ale... ja...
— Ale, proszę mi tego nie mówić — odezwała się szambelanowa z przekąsem... To nie jest bez kozery. Nie zna jéj, a tak gorąco bierze jéj stronę. Umiałaś się podobać — winszuję... Minister przecie — choć największy w świecie bałamut. Wiem, bo się kochał we mnie, ale znając go, dałam mu odkosza...
Piękna Emilia zwykła była tak się nie przed jednym mężem spowiadać tylko... Justyna zmilczała.
— Téj konkiety pannie nie zazdroszczę... ale wolna wola... Więc cóż z balem?
— Pani mnie sama od niego odstręcza... rzekła Justyna, a ja i tak nie mam ochoty...
— Ja dałam słowo Ankwiczowi, że pannę namówię.
— Ale cóż znowu z tym panem, którego ja prawie nie znam! przerwała Justyna...
— A on pannę zna! wpadła w oczko! szydersko się śmiejąc kończyła szambelanowa — tak! tak!... Nie rozkazuję, ale życzę jechać...