niż ożywionéj. Musiało to odbijać wśród innych, narzucających się, niespokojnych i nie wiele dbających, czém ku sobie znęcą i pociągną. Gdy panna Justyna weszła, aby towarzyszyć szambelanowéj, ta spojrzała na nią z ciekawością, od stóp do głowy zmierzyła każdy szczegół, zdając się rozbierać; nie powiedziała nic, ale się nachmurzyła.
— W. panna chcesz mnie swoją udaną prostotą ubioru uczynić śmieszną? nie prawdaż? odezwała się, uznaję znakomity gust jéj... ale na bal nonsensem jest chcieć się ubrać skromnie. Lepiéj nie iść.
— Więc mogę zostać? spytała Justyna.
— O! nie! nie!... pojedziesz waćpanna zbierać hołdy!... Od tego nie odstępuję.
Szambelanowa przy białéj sukni na tle cielistém miała koronki, wstęgi, podpicia, brylanty, pióra... wszystko, czém się tylko przystroić mogła. Była niezaprzeczenie piękną, jak Bachantka melancholiczna, któréj się życie uprzykrzyło — całą swą przeszłość nosiła wypisaną na twarzy.... Myliłby się, ktoby to znużenie i wyżycie za odstręczające uważał, dla wielkiéj liczby dawało jéj to drastyczny wdzięk, na chwilę upajający. Szambelan, który towarzyszył żonie w stroju balowym, był jednym z najpiękniejszych mężczyzn, jakich się po świecie spotyka. Wiedział on o tém i starał się swój wdzięk podnieść strojem, który instynktowo sobie dobierać umiał. Nigdy natura nie zdobyła się na paradniejszego figla, jak na świat wydając ten ideał, który z dala zdawał się ożywiony blaskiem poezyi, ogrzany uczuciem, opromieniony rozumem, a był w istocie prześliczną woskową figurą. Póki milczał, kochać się w nim było można.
Poezyą, rozum, uczucie wszystko to miał na twarzy, okazywał na zewnątrz a wnętrze było próżne zupełnie. Niebieskie oczy patrzały roztropnie na pozór, usta uśmiechały się dowcipnie, stawał z wielkim wdziękiem dobierając pozycyi... chodził, kłaniał się doskonale.... ale tylko w téj nieméj roli był znośnym. — Mówił téż w ogóle mało, jak wiemy, a być bardzo może, i dawane mu nauki i nakaz milczenia przy-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/104
Ta strona została skorygowana.