Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/106

Ta strona została skorygowana.

się nie zwierzył. Zdawał się ledwie módz ustać na miejscu.
Kobiety wchodziły jedne za drugiemi, jedne piękniejsze od drugich, twarze rozpromienione. Śmiejące się do Rosyan, do Niemców, do wszystkich... do ścian nawet... Sievers wprowadzał panie, do każdéj przemówił coś z wyszukaną grzecznością, nudził się, ale spełniał obowiązki gospodarza. Z drugiego pokoju widać było zastęp dostojniejszych gości, przypatrujący się kwitnącemu wieńcowi kobiet.
Tu stał Moszyński, jeden z najpoufalszych, najwierniejszych doradzców Sieversa, twarz brzydka a rozumna... ręce w kieszeniach, zadumana głowa... oczy umyślnie odwrócone od ludzi...
Bieliński blady i pokorny, tchórzliwie patrzący ku Sieversowi, Sułkowski wyglądający na pana i męża stanu, choć nie mógł się nazwać jednym ani drugim, Miączyński, Plater, Kossakowscy. Kilku posłów stało ugrupowanych daléj nieco, którym Jozefowicz i Podhorski przewodzili.
Pomiędzy paniami Ożarowska, hr. Camelli, baronówna Heiking, panna Narbutt, hr. Potocka odznaczały się wdziękami, lecz roiło się twarzami nieznajomemi, pociągającemi pięknością swoją i wyzywającym wyrazem.
Pomiędzy wojskowymi a cywilnymi, niemal osobną stanowiąc grupę, stali dyplomaci, którym tylko nuncyusza Saluzzo brakło do kompletu.
Tu stał odosobniony Buchholz, do którego mało kto chciał się zbliżać prócz Sieversa, niepozorna figura, niczém się nie odznaczająca prócz widomego złego humoru.
Patrzał po ścianach, wąchał kwiaty, oglądał sprzęty... nie wiedział, co robić z sobą. Ludzie przechodzący mijali go jak zapowietrzonego, nie chcąc się skompromitować ukłonem.
Czepiał się z rozpaczy mało widocznego Holendra, rezydenta Kriegenheima, który flegmatycznym był widzem, bo mu to wszystko, co się tu działo, mało było zrozumiałe a ze wszystkiém obojętne.
Szwedzki minister Toll, piękny, słusznego wzrostu