Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/108

Ta strona została skorygowana.

indyjskiéj bóstwo wyglądała w tym strumieniu gwiazd. Było to wspaniałe i śmieszne... więcéj komedyi niż dystynkcyi a zuchwalstwa najwięcéj.
— Markiza Lullie! Markiza! zaczęli w uniesieniu szeptać wszyscy...
Szła od drzwi taka pewna siebie i tryumfu... takim krokiem pani i królowéj, jak gdyby czyniła łaskę, że się pokazać raczyła oczom śmiertelników.
Bez tych brylantów byłaby piękną — ale nic ku niéj nie pociągało... miłąby być nie potrafiła, nawet gdyby chciała.
Wiało chłodem od téj laleczki — która na kobietach czyniła wrażenie impertynencyi. — Wszystkie z oburzeniem odstąpiły od niéj, ani strojem, ani wdziękiem nie mogąc z nią walczyć. Zgasiła wszystkie — teatralném wystąpieniem... Mężczyzni słupieli...
Ks. Cecianów szeptał sąsiadowi na ucho, że dałby życie, gdyby mu się dozwoliła w nogę pocałować. Głowy się zawracały... upajała biednych.
Ankwicz, który stał po za szambelanową panną Justyną, odezwał się do niéj:
— Cóż pani mówi o markizie?
— Wygląda jak z tysiąca nocy... odparła Justyna, ale jak my przy niéj?
— Żadna z pań nie straciła na porównaniu, rzekł Ankwicz — a pani szczególniéj, bo pani również zachwycasz prostotą, jak ona zbytkiem. I to jest różnica między dwiema, że ona zdaje się nie wierzyć w swe wdzięki, tak je strojąc przesadnie, gdy pani zdajesz się im ufać...
— Mylisz się pan, zimno odpowiedziała Justyna — dla mnie wrażenie jest zupełnie obojętném...
— Nie byłabyś pani kobietą.
— Nie należę do tego świata kobiet, które hrabia znasz... jestem mu obcą.
Szambelanowa słysząc szepty, odwróciła się, spojrzała na Ankwicza i pogroziła mu znacząco wachlarzem. Zbliżył się do niéj.
Wtém wojskowa muzyka rozpoczęła poloneza Ogińskiego i Sievers podawszy rękę księżnie Radzi-