Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/110

Ta strona została skorygowana.

W środku na stole dwa globusy i ogromna spoczywała księga. Pomimo że towarzystwo z kilku się osób składało, cicho było bardzo, szeptano, głos zniżając. Osoby przytomne, jak ze strojów widać było, należały do stanu cywilnego, większość miała skromny ubiór polski. Gdy we drzwiach ukazał się ks. Patrycy, wiodący porucznika, posunęli się wszyscy ku niemu. Niektórzy, jak znajomi, ściskali za ręce brata panny Justyny, drugich mu przedstawiano.
I teraz jeszcze mówiono półgłosem.
Zbliżając się, poznał przybyły już znajomego Mikorskiego, Krasnodębskiego i Ciemniewskiego; przedstawiono mu Kimbara, Szydłowskiego, Karskiego i kilku innych. Jakiś czas panowało milczenie.
— Niech panowie mówią śmiało, nawet zbytecznie głosu hamować nie ma potrzeby, odezwał się ks. Sobek... dla tego to wybrałem bibliotekę, bo tu nawet po korytarzu nikt nie chodzi i zupełne jest bezpieczeństwo.
— Mów, panie poruczniku, rzekł Mikorski, palimy się z ciekawości, ale musieliśmy i miejsce i czas wybrać bacznie, bo tu każdego z nas Boskamp jucha szpieguje i bez anioła stróża nie da mu stąpić. Musieliśmy po jednemu, każdy innemi wkradać się drzwiami i z tą samą ostrożnością nazad się wypadnie wynosić....
— Dziś mniéj, dodał ks. Sobek — na Horodnicy gaudium magnum, cały piękny świat tam pije i hula, skorzystajmyż i my, a utraktuj nas pan dobremi nowinami.
— Złych nie przynoszę, odparł Solski — ale cierpliwości potrzeba. Za granicą nasi pra ują, piszą, opinią publiczną Europy przygotowują... a no tego wszystkiego mało. Samym nam o sobie myśleć trzeba.
— Pewnie, dodał Kimbar, — święte słowa! Nie pomoże nikt, byle nie przeszkadzali. Kwitujemy ich z reszty.
— Wątpię téż, by mieli czas bardzo przeszkadzać, odezwał się porucznik — we Francyi gore, każdy swojego dachu bronić musi, aby mu się téż nie zajął... Między Austryą a mocarstwami, co nas rozszarpują