Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/114

Ta strona została skorygowana.

do domu... abyśmy łasych na nas ostrowidzów oszukali.
Ks. Patrycy blady, pogrążony w smutku, łzy miał na oczach, chciał natychmiast iść do przeora a przynajmniéj coś na to radzić, aby odkryć zdrajcę.
— W klasztorze nie ma żywéj duszy, coby inaczéj myślała i powinna... jakże się tu i którędy zdrada wśliznąć mogła?
O niczém już nie myślano tylko o tém jak się rozejść — a każdy miał swoją myśl i swój system...
— Za pozwoleniem waszém — odezwał się Mikorski, z wielkiego popłochu pozawracało się nam w głowach — czegóż się u licha boimy? Wszak nas tu znają już jak łyse konie? Tajemnicą żadną dla nikogo, iż Polski rozdzierać nie dajemy. Ja, JMPan łowczy Krasnodębski, pan podwojewodzic Karski, ba i drudzy nie mamy się tak dalece czego lękać... Gorszego się nic nie stanie nad to... co przeznaczono.
Dajmy sobie ręce i wyjdźmy wielką bramą, nie czyniąc z tego tajemnicy, to ich więcéj zbałamuci, niż inne wykręty.
A porucznika jednego, o którego idzie, aby uszedł niewidziany, choćby przyszło przez mur przesadzić... toć się przecie zrobi.
— Święta prawda! zawołał Krasnodębski — chodźmy, osłonimy naszym korpusem odwrót ichmościów. Kto z nami?
Kimbar i Ciemniewski przyłączyli się, ksiądz im otworzył.
— Dobranoc! odezwali się wesoło.
Druga kupka po naradzie poszła inną stroną, ciszéj i ostrożniéj. Został z zakonnikiem zamyślony porucznik.
— Co zrobicie ze mną?
— Nie lękajcie się... wyjdziecie niepostrzeżeni, szepnął dominikanin, ale wstrzymajmy się, dopóki tamci nie odejdą.
Smutni usiedli oba milcząc... przy kawałku stoczka, który im Karski zostawił. Jeszcze raz obeszli do koła muzeum i bibliotekę.
Aby się przekonać, że pierwsi posłowie już wyszli,