szek miał postawę filozofa, który boleje nad nieszczęściami rodzaju ludzkiego.
— Chére marquise, mówił do niéj, pani, co jesteś wszechmogącą... czybyś nie mogła tchnąć na tych ludzi duchem rozsądku i pomiarkowania? A! co za dziwny naród! taka mięszanina cnót i wad... takie amalgama tego, co świat ma najszlachetniejszego i najbrzydszego...
Złożył ręce...
— Co ja tu cierpię!!
Można było sądzić, że istotnie ten łagodny staruszek męczeńską zdobywa koronę...
— Pani przynajmniéj, chére marquise, powinnaś wpływać na króla... Król się jéj nie potrafi oprzeć...
Tu zniżył głos...
— I niech mi pani wierzy, oprócz protekcyi dworu mojego dla pani, za którą ręczyć jéj mogę, zyszczesz pani wiele dla familii Burbonów.
— A! ten biedny król, odezwała się Lullie... ten biedny król! jak mi go żal...
— Panibyś miała słuszność użalać się nad jego losem — odezwał się Sievers z westchnieniem — gdyby nie sam był winien wszystkich nieszczęść swoich... Co za niekonsekwencya w postępowaniu!.. Gdyby się był trzymał wiernie Rosyi... jakże całkiem inaczéj złożyłoby się wszystko...
— Lecz o cóż idzie? szepnęła prostując się markiza i patrząc w oczy staremu, jakby siły ich na téj niepalnéj materyi chciała próbować — o co idzie?
— Niech sejm będzie zresztą wrzawliwy, jak chce — rzekł cicho Sievers — my to pojmujemy, że oni wszyscy w obec kraju muszą odegrać tę komedyą smutną oporu i patryotyzmu... Dla mnie to nudne, prawda, ale ostatecznie... gdy będzie potrzeba... poślę jenerała Rautenfelda i dwa bataliony żołnierzy a wszystko skończę... Ale niechże mi król z podpisem traktatu się nie droży. Littlepage zaręcza, że go podpisze, inni jak Dziekoński, który jest go bliskim — powiada, że się zaklina, iż rękę da sobie obciąć...
Markiza potrzęsła główką.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/118
Ta strona została skorygowana.