Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/123

Ta strona została skorygowana.

Słowa na ustach jéj zamarły...
Dzień wpadał oknami, poranek wiosenny w całéj krasie śmiał się w ogrodzie, goście rozjeżdżać się zaczynali... Ankwicz odprowadzał Justynę, Kastaliński wziął pod rękę szambelanową, szambelana przez litość podniósł na skinienie pułkownika jakiś oficer i wyprostowanego, uśmiechającego się ale z niewygodną czkawką poprowadził do pojazdu...
Szambelan dopiéro nazajutrz w łóżku znowu się ze światem Bożym zobaczył, i to tak późno, że już godziną wprzódy pułkownik Kastaliński był na czokoladzie u „boskiéj Milusi.“
A gdy przyszedł do niéj blady i chory, dostał jeszcze najokropniejszą burę i zaręczenie, że gdyby się znowu co podobnego trafiło, będzie zmuszoną go zostawić w domu, aby jéj wstydu nie robił w dobrém towarzystwie.
Wszystko to poszło na rachunek tego grzecznego pułkownika, który odtąd na równi z Ankwiczem został jego nienawiści celem.





W dworku Borysewicza — choć pani majstrowa zrazu była niespokojna po pierwszém najściu rosyjskich żołnierzy i miała za złe mężowi, że takich sobie wybrał lokatorów, dla których i oni cierpieć będą musieli, późniéj posłowie i gospodarstwo wzajem z siebie byli radzi. Krasnodębski był człowiek serdeczny, niezmordowany i nieustraszony w Izbie sejmowéj, gotów na wszelkie ostateczności, któremi mu grożono i które łatwo go spotkać mogły. W domu był cichy, spokojny i łagodny jak baranek. Z Borysewiczem chętnie prowadził gawędę, rozgadał się czasem i z jéjmością, nikomu się nie naprzykrzył a każdemu starał dogodzić. Smutny był tylko zawsze, a zwłaszcza, gdy znużony z posiedzenia powracał. On i Mikorski wiedząc, że dworek ma Boskamp na oku, nie zapraszali tu nigdy na narady nikogo, przychodzili na noc, wymykali się rano i pokoju nie zamącili.
Pierwsze dwa miesiące zapłacili z góry majstrowi,