ale ma urok taki. Sama się boję nałogu, jaki powzięłam w ciągłém z nim obcowaniu.
I zamyśliła się ponuro a potém podniosła głowę, ruszyła ramionami i śmiejąc się chorobliwie dodała:
— Nauczył mnie mówić i czuć. Cóż tam to życie warto! Chwila weselsza zapomnienia płaci za resztę a razem cały ten sen życia trwa tak krótko.
I niespokojnego brata pożegnała z udaną wesołością. Nie on jeden tą zmianą w pannie Justynie był uderzony, postrzegli ją wszyscy domowi — szambelanowa szydziła i dopiekała — szambelan robił tylko miny znaczące... On także znajdował boską Milusię nadzwyczaj odmienioną dla siebie. Po całych dniach się śmieli z pułkownikiem przesiadując, a ile razy szambelan wszedł, odprawiano go pod różnemi pozorami. Przyszło do tego, że się zachciało pułkownikowi zobaczyć Wierzeiszki; obiecał konie rozstawić, aby w nocy można wrócić do Grodna. Szambelanowa przystała na projekt, ale się najdziwniéj w świecie złożyło, szambelan zaspał i został się sam w Grodnie z panną Justyną.
Ta ani mówić do siebie mu nie dawała. Na obiad zjawił się Ankwicz i nieproszony został. Po obiedzie szambelan poszedł na drzemkę, potém grał na pikulinie a Ankwicz jak siedział tak siedział — i okazało się, że do późnéj nocy dotrwał sam na sam z panną Justyną.
Szambelan podsłuchując podedrzwiami, rozmowę niezmiernie ożywioną i poufałą złapał — lecz tak dziwną jakby to namiętną, to szyderską, to kłótliwą, iż nic a nic nie zrozumiał z niéj. Panna Justyna i Ankwicz chodzili ciągle po pokoju, stawali, mówili ciszéj i głośniéj... tak że nie zbyt domyślny podsłuchiwacz wątku połapać nie mógł. Obiecywał sobie tylko oskarzyć tych państwa przed żoną za tak przeciągnięte po iedzenie.
Nie doczekał się wszakże szambelanowéj aż po północy, gdy był usnął na kanapie... Odprawiła go zaraz, bo sama była okrutnie drogą zmęczona.