zwał się Sievers nie bez aluzyi złośliwéj, bo wiedział, że pan wojewoda pić lubił.
— Mylicie się — szepnął Walewski — nie ma teraz dla nas kielicha bez téj kropli nie widzialnéj... a ile w nie łez gorzkich pada — to Bóg policzy....
Lecz... po co o tém dłużéj mówić mamy — dodał, gdy ja o czém inném dziś nie umiem i nie mogę. Złożywszy mu moją rewrencyą... (tu się nizko pokłonił) — odchodzę....
Sievers podał mu rękę odprowadzając do drzwi.
— A więc jutro....
— Nieodzownie — powtórzył wojewoda — do domu powrócę... starym kościom odpocząć....
I wytoczył się wojewoda jeszcze wzruszony tą krótką rozmową, która go zburzyła. Sievers chciał siąść do pisania listu do córki — ale mu ręka drzała... i w głowie czuł dziwny zamęt. Tych kilka słów odważnych padło mu w duszę jak kamień w wody jeziora, od którego cała marszczyła się i drzała powierzchnia. Pierwszy raz od dawna uczucie ludzkie jakieś, niby litość jakaś i zgryzota sumienia odezwały się w zastygłym starcu.... Napróżno chciał przed sobą samym uczynić Walewskiego śmiesznym, jego mowę dziwaczną, jego rozumowania bezzasadnemi.... Nie uspokoił się wprzody, aż sobie przypomniał, że dwie było moralności na świecie, które między sobą nie były w żadnym związku — moralność prywatnych ludzi do domowego i powszedniego użycia dla maluczkich i prostaczków i owa druga moralność polityków i dyplomatów, któréj cnotą jedyną — było powodzenie i zwycięztwo, a drogi do tego celu wiodły, bodaj przez manowce i trzęsawice... z tego się nikomu nie zdawało rachunku.
Tém się jeszcze pocieszał Sievers, że opracowywał nową konstytucyą dla Polski i w sumieniu zdawało mu się, że nieszczęście milionów zapłaci swojéj fabryki instytucyami... za które go pokolenia błogosławić będą....
Myślał tak siedząc z swojém piórem nad papierem, gdy zaturkotało.... W chwilę potém wchodził Boskamp — wiodąc z sobą pana szambelana Adama
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/137
Ta strona została skorygowana.