uciekać... Kossakowscy i król sekretnie intrygują... muszę użyć siły.
Ankwicz zmilczał.
— Spodziewam się, że jéj nie użyję daremnie...
Spojrzał, ale już z niego nic dobyć nie mógł... Jakby roztargniony przypatrywał się minister książce, którą znalazł na stole, potém spojrzał w okno, ukłonił się i wyszedł.
— Któż go tu zrozumie? mruknął do siebie Sievers... i ich wszystkich??
W dworku pana Borysewicza spali jeszcze znużeni posłowie, bo w niedzielę radzili do późna, gdy drzwi uchylono i majster, z którym się bardzo poprzyjaźnili, wszedł z widocznym zamiarem obudzenia ich. Krasnodębski pierwszy siadł na łóżku i przeżegnał się.
— A co tam!
— Źle panie! znowu żołnierze miasto zajmują, patrole po ulicach... nikogo nie wpuszczają i nie wypuszczają — oddział już poszedł do zamku; oficerowie czegoś sznurkują po kwaterach, tylko co ich już tu nie widać. Na miłość boską, niech się panowie ubierają i uchodzą, żeby nieszczęścia nie było.
— A jakież nas jeszcze spotkać może? zapytał Krasnodębski.
— Nuż wywiozą!
Łowczy się rozśmiał.
— Kochany panie Borysewicz... zapewne, dla nas byłoby to może nieprzyjemném, ale dla sprawy kto wie? ot i nie zgorsząby rzecz była, gdyby się gwałtu dopuścili na nas. Im więcéj gwałtu, tém lepiéj. Wszak to świadectwo poczciwości naszéj.
Obudził się Mikorski.
— Co? czy już późno tak? zapytał.
— Ale nie — odparł Krasnodębski, ale miasto znowu wojsko zajmuje i coś się sposobi.
Mówili jeszcze, gdy wszedł chłopiec.
— A! panie! Moskali pełniusieńkie ulice.
— Cóż? jeszcześ się z nimi nie oswoił? spytał Mi-