Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/147

Ta strona została skorygowana.

korski. — Idź — i przypatrz się... I śmiać się poczęli...
Borysewicz ręce złożywszy — szepnął:
— Ale proszę panów — to — nie do śmiechu... Niech panowie się ubierają i zmykać trzeba... a nuż broń Boże... a nuż... Brzęk broni dał się słyszeć w sieni.
— Otóż masz, zawołał łamiąc ręce majster i wyskoczył.
Do pierwszéj izby wchodził z kilką żołnierzami ten sam bardzo grzeczny oficerzyna, który przytrzymał posłów zaraz po ich przybyciu. Krasnodębski, zaledwie płaszcz na siebie zarzuciwszy, wyszedł wesoło naprzeciw niemu.
— O! starego znajomego! zawołał — zawszem się spodziewał, że się jeszcze zobaczymy. Czémże panu oficerowi służyć mogę?
Młody chłopak minę miał posępniejszą niż pierwszą razą, kiwnął głową.
— Mam rozkaz aresztowania panów.
— Jak pierwszym razem? spytał Krasnodębski.
Oficer się zmięszał.
— Bardzo mi przykro to panom oznajmić — ale zdaje się, że będziemy musieli odbyć podróż razem.
Mikorski usłyszawszy to z drugiego pokoju — nie mogąc się powstrzymać, zawołał:
— A! Jezu Chryste!
Krasnodębski ani drgnął.
— Przyznam się panu, że ja — nie mam nic przeciwko temu, podróże są rzeczą nauczającą a odbywać je kosztem najjaśniejszéj imperatorowéj, cóż może być wygodniejszego!!
Zamilkli, oficer usiadł... żołnierze jedni zajęli miejsca u drzwi, drudzy stanęli pod oknami.
— Ale mi się ubierać wolno? zapytał ironicznie łowczy.
Oficer, którego ta wesołość raziła, nie odpowiedział nic. Wszedłszy do sypialni i zastawszy tu dosyć strwożonego Mikorskiego, łowczy go wziął za ręce.
— Nie trać animuszu! — zawołał cicho — na Boga, w obec nieprzyjaciela ani trwogi, ani żalu!...