oficerowi jakoś téż zrobiło się markotno. Rzucił się na szyję majstra Krasnodębski i tak się pożegnali.[1]
Jeszcze chwila, a bryczka konwojowana przez Kozaków znikła w ulicy.
Tymczasem zamek tego dnia opasywali grenadyerowie, zatoczono działa. Ryx i Kicki wpadli do króla, donosząc mu o zaaresztowaniu posłów i o tém, że ich wywozić mają.
Załamał ręce Stanisław August.
— Gotowi i to mnie przypisać! krzyknął rozpaczliwie, tak jak niegdyś wywiezienie Sołtyka i senatorów...
Posłano po Tyszkiewicza, król siadł pisać do Sieversa, posłańcy, pośrednicy, kto tylko mógł, jechał na Horodnicę błagając o uwolnienie; wszyscy wracali z odmową. Ambasador był gniewny, powtarzał, że to raz skończyć potrzeba.
Na sali sejmowéj zebrali się już posłowie i siedzieli w milczeniu ponurém. Jenerał Rautenfeld, któremu kazano znajdować się na sesyi przy królu, przechadzał się w środku sali, króla długo nie było. Na ostatek blady i drżący wszedł wśród milczenia i siadł na tronie.
Bieliński śmieléj niż na poprzedzających posiedzeniach odezwał się:
— Zagajam sesyą.
— Sesya nie może być zagajona — zawołał wstając Gosławski, — czterech posłów sejmu jest aresztowanych, dopóki oni uwolnionymi nie będą, obradować nie możemy... uchwaliliśmy prawo... do niego się odwołuję.
— Zgoda! zgoda! tak! Odwołujemy się do prawa, poczęto wołać zewsząd.
Nie zważając wcale ani na Rautenfelda, który usiadł po lewéj ręce tronu i, założywszy ręce, obojętnie zdawał się przysłuchiwać wrzawie, ani na króla, który biernie się znajdując milczał, ani na groźbę owego aresztu, poczęto gwałtownie na przemoc wyrzekać.
- ↑ Borysewicza postać, nazwisko i znalezienie się są historyczne.