Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/160

Ta strona została skorygowana.

wśród tłumu szukał Ankwicza — naprzód z zajęciem i trwogą, późniéj z oburzeniem i wzgardą.
Zbladła i nie mogąc się już utrzymać na nogach, musiała upaść na krzesło... Osłupiałe jéj oczy — wyrażały ból, jakiego pojęcia mieć niepodobna, kto nie widział istoty zbolałéj w chwili, gdy traci ostatni, najdroższy skarb — jedyny.
Tak mogła wyglądać Medea u brzegu morza rzucona sama, nim ją szał ogarnął... Dzikiego coś błysnęło w jéj oczach krwią zaszłych w jednéj chwili. — W uszach jéj szumiało, nie słyszała już nic... załamane ręce położyła na kolanach... zapomniała o towarzyszce, o miejscu, w którém była, i nie przebudziła się z tego szału niemego, aż wszyscy się ruszyli i wzrok jéj, zawsze szukając Ankwicza, postrzegł go w tłumie potrząsającego z uśmiechem... stryczkiem wyjętym z kieszeni.
Od téj chwili do wyjścia z zamku Justyna nie wiedziała już, co się z nią działo, gdzie była... Znalazła się wśród ciemności nocnych, w podwórzu i siadła do powozu, równie złamana, nieprzytomna jak szambelanowa, która drzała, płakała ciągle i modliła się do wszystkich swych patronów razem i do Kastalińskiego...
Pułkownik śmiejąc się, pocałował ją w rękę.
— No — zawołał — chwała Bogu, toć już przecież raz wszystko skończone... a nu! teraz — to i bale pójdą inaczéj... gdy tych warchołów powywozili a reszta nastraszona...
Kobiety pojechały do domu.
Szambelanowa nie pojmowała wcale znaczenia sceny, któréj była świadkiem, przejęła się cała tém tylko, że się na okropne naraziła niebezpieczeństwa, że jéj szacowna osoba mogła paść ofiarą tych — „nieroztropnych uniesień“ (tak się wyraziła). Cała drząca jeszcze wpadła do domu... Mąż oczekując na nią, spał na kanapie, zerwał się, przecierając oczy; — widok jego rozczulił ją na nowo. Zaczęła płacząc opowiadać, że o mało ją i wszystkich posłów w dodatku nie wystrzelano kartaczami, że tylko wielkiemu rozumowi Ankwicza winni byli ocalenie.