Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/163

Ta strona została skorygowana.

namiętnienie dziwne, jakiego nigdy w niéj nie widział — przestraszały....
— Chciałam z tobą mówić — odezwała się, jakby siłą przebudzając z tego osłupienia — potrzebowałam cię spytać... co czynisz z sobą.... Ja sądzę, że my — że ja — możemy wyjechać wkrótce, że mnie tu nie stanie.... Nie wiem, chciałabym szambelanowéj prosić, aby mnie puściła ztąd. Nie mogę pozostać dłużéj, umieram — czuję się śmiertelnie znużoną. — Muszę uciec.... Chciałam cię pożegnać. Nie wiem, co zrobię z sobą — ale to życie stało mi się nieznośnem. A ty?...
— Po wczorajszéj sesyi — odparł porucznik — i ja nie widzę potrzeby dłużéj tu siedzieć. Sejm jest skończony.... Pozostaje tylko to, co oni za najmniejszéj wagi rzecz mają — wotowanie nowéj konstytucyi, którą Sievers skomponował... konstytucyi, która żyć nie będzie... i która nikogo w istocie nie obchodzi. — To, com miał do czynienia... skończyłem.
— Ale — parę dni — parę dni — zatrzymasz się tu jeszcze? — spytała niespokojnie Justyna.... Prosiłabym cię o to, jak o łaskę... parę dni.
— Dla czego? — odezwał się zdumiony porucznik.
— Bo — bo ja proszę cię o to....
— Dziwnie dziś jesteś tajemniczą!
Justyna zamyślona zdawała się nie chcieć słyszeć tego, co brat powiedział. Starając się uspokoić, odgarnęła włosy, otarła oczy i przybrawszy uśmiech na usta... zbliżyła się do brata z czułością.
— A! drogi mój! rzekła, przez lat tyle nie widzieliśmy się z sobą... gdy się rozstaniemy teraz... Bóg wie jeden, czy się jeszcze na tym zobaczymy świecie... Ty...
— Ja? przerwał porucznik wesoło — ja spiskuję tylko dopóty, dopóki muszę i w téj nadziei, że się dospiskuję wojska i walki! Będę się bił wściekle, za to ci ręczę. Ty i ja nie mamy nic do stracenia... nie wielką dań przynosimy ojczyźnie, dając się jéj na ofiarę... Nie mamy nikogo, nikomu nie jesteśmy potrzebni. Jeszcze ty — ale ja...
— A! mój drogi — chyba na odwrot — tyś żoł-