dła i bladą twarz pożegnała jakby smutnym rzutem oka...
Nadchodziła godzina wieczorna... Justyna spiesznie udała się do salonu... Wejście jéj szambelanowa powitała wzrokiem niemal szyderskim, szepnąwszy coś na ucho siedzącemu przy niéj pułkownikowi, który wchodzącą ciekawemi zmierzył oczyma. Justyna nie zważała ani na te wejrzenia, ani na szyderski wyraz głosu gospodyni... Szambelan z daleka na krześle asystujący z pikulinem w kieszeni a zazdrością w sercu, popatrzał z gniewem na pannę respektową, któréj nie lubił, bo się na nim poznać nie umiała...
Nie patrząc na nich, panna Justyna udała się do okna i stanęła w niém, wzrok utopiwszy w ulicy. Zaczynało zmierzchać. Nagle odskoczyła od okna — a w téjże prawie chwili wszedł, nucąc piosenkę w przedpokoju — Ankwicz.
— A co? nie mówiłam? szepnęła szambelanowa do ucha pułkownikowi.
Minister przywitał z kolei wszystkich i podszedł żywo do panny Justyny, która ostro nań spojrzawszy, zimnym zmierzyła go wzrokiem, z wyraźnym jakimś gniewem i wstrętem.
Nadzwyczaj zręczny w znalezieniu się towarzyskiém Ankwicz, zarazem mówił do szambelanowéj, odpowiadał Kastalińskiemu, uśmiechał się do szambelana i oczyma badał pannę Justynę, od któréj nie odstępował.
Szambelanowa była po wczorajszém jeszcze szyderska i kwaśna. Dowiedział się dopiéro Ankwicz, iż się znajdowała na posiedzeniu, spojrzał na Justynę i odgadł z jéj twarzy, że i ona tam przytomną być musiała...
— Jakto? zawołał Ankwicz — miałyście panie heroizm dosiedzieć do końca? A! toście téż musiały widzieć, jakeśmy ja, Raczyński i Bieliński otrzymali piękne prezenta, czekając na te, które nam przyśle Imperatorowa.
Szambelan ciekawy szepnął:
— Prezenta? jakie tego? jakie?
— Schowałem na pamiątkę! dodał Ankwicz, prze-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/165
Ta strona została skorygowana.