Rozmowa była skończoną. Ankwicz napróżno w różny sposób starał się ją wznowić, aby uspokoić Justynę, pogrążona w sobie nie odpowiadała mu wcale.
Poszli milczący do oczekującego na nich powozu. Kilka razy Justyna zatrzymała się na ścieżce... spojrzała w dół ku Niemnowi. Zdawała rozpatrywać się po okolicy. Ankwicz był niespokojny, lecz się pocieszał tém, że ta fantazya rozpaczliwa przejdzie i ukoi się...
Tak doszli do powozu, i Justyna usiadła znowu odsunięta od towarzysza, w samym kątku. Patrzała w okno, nie mówiła nic... Ile razy księżyc twarz jéj oświecił, Ankwicz mógł dostrzedz, że dwa strumienie łez płynęły po niéj. Usta były konwulsyjnie ściśnięte; zaledwie pierwsze domy się pokazały, gdy panna Justyna gwałtownie zażądała wysiąść. Ankwicz jednak nie pozwolił na to i dopiéro w bliskości domu kazał się wstrzymać powozowi. W chwili, gdy miała wysiadać, Justyna obróciła się ku niemu — z płaczem rzuciła mu się na szyję... jakby ulegając uczuciu gwałtowniejszemu nad jéj siły.
— Bądź zdrów — zawołała szlochając cicho — bądź zdrów — nie zobaczemy się więcéj... a! zaklinam cię... dla pamięci mojéj, wskrześ w sobie wiarę w cnotę, obudź serce — bądź innym.
Ostatnie wyrazy wyrzekła z płaczem, oderwała się od niego i wyskoczywszy z powozu, szybko pobiegła. Ankwicz pojechał na Horodnicę. Najzimniejszy z ludzi, ale namiętny zarazem... uczuł się dziwnie zburzonym.
— Dziecko... z przewróconą tym patryotyzmem głową! mówił w duchu. Namęczy się próżno! A! te głowy kobiece!
Uspokajając się tak — mimo usiłowań największych, do zupełnego uspokojenia, do zwykłego stanu ducha powrócić nie mógł.
Nim panna Justyna wróciła do domu, szambelanowa po nią kilka razy posyłała i niesłychanie zniknięciem jéj była zgorszoną. Zaledwie dano znać, że powróciła, sama się do niéj udała z wymówkami... Zastała ją jeszcze zakwefioną i zapłakaną.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/172
Ta strona została skorygowana.