Gdy Magdusia, służąca szambelanowéj, przyszła firanki jéj pawilonu odsłonić i dać jéj — dzień dobry, pierwszém słowem przebudzonéj było pytanie:
— A co panna Justyna?
— Jeszcze czy śpi czy nie wiem, co robi, ale nie wychodziła... Wczoraj w nocy u niéj długo światło było...
— Pójdźże zobacz i dowiedz się.
Magdusia pobiegła i oświadczyła, że drzwi zamknięte a klucz od środka.
— No, to — niby od siebie zapytaj się, czy nie chce kawy, albo co? a zobacz, czy ubrana i czy się pakuje.
Wysłana z tém służąca powróciła w dobry kwaadrans oświadczając, że i ona i druga dziewczyna wołały u drzwi, pukały, stukały, ale nikt się nie odzywał. A że klucz był we drzwiach — obawiały się, czy uchowaj Boże, nie zaczadziała.
Usłyszawszy to szambelanowa przestraszona trochę, zarzuciła na siebie szlafroczek, w domu już i tak wszyscy byli zaniepokojeni, w korytarzu stała służba cała, napróżno usiłując zajrzeć przez dziurkę od klucza. Stukano z całych sił. Trzeba było posłać po kowala... domyślano się już jakiegoś nieszczęścia. — A że szambelanowa przy swych słabych nerwach na nic strasznego patrzeć nie mogła, on zaś sam wszystkiego się bał, strwożeni schowali się w salonie, powierzając służbie resztę.
Wśród tego niepokoju nadszedł porucznik, a dowiedziawszy się — iż siostry dobudzić się nie było podobna, sam jak najprędzéj wziął się do wybijania drzwi...
Dwóch barczystych lokajów mu pomogło i zruszono je z zawias. Otwarły się z trzaskiem. W pokoju osłonionym firankami nic zrazu widać nie było — odrzucono je i wszyscy stanęli przerażeni widokiem, jaki mieli przed sobą.
W czarnéj sukni ubrana, z twarzą zakrytą krepą czarną, z krzyżykiem w ręku, spokojna, jakby uśpiona, Justyna leżała wyciągnięta na łóżku... umarła...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/174
Ta strona została skorygowana.