Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/24

Ta strona została skorygowana.

tém szambelan, tak się prędko wynosił, iż posądzić go było można, że ucieka.
Przed siostrą Żubr mówił zawsze, iż szwagra pasyami kocha i wynosił go pod niebiosa, a że napiwszy się czasem go — osłem nazwał, nie miało to najmniejszego znaczenia.
Jeszcze jedna osoba należała do towarzystwa, była to panna Justyna Solska, krewna saméj pani, któréj lata liczono bardzo różnie.
Młodą była i piękną, ale nie w rodzaju szambelanowéj, któréj wdzięki na pokaz stworzone były... Justyna zdała się urodzoną do jakiegoś cichego kątka, którego być mogła ozdobą. Rodzice jéj stracili majątek, ojciec zginął zabity okrutnie przez żołnierzy Drewicza w konfederacyi barskiéj, matka wypłakawszy oczy umarła. Dziewczę, które miało ciotkę u Wizytek wileńskich, w ich klasztorze się wychowało i wyniosło ztąd może powagę jakąś, naturę milczącą, postawę skromną... Nikt zblizka nie znał panny Justyny, bo ze wszystkimi będąc łagodną i dobrą, nie odkrywała się nigdy, przynajmniéj w tym domu, z uczuciami swojemi. Widziano tylko, że to był charakter energiczny, natura odważna, zamknięta w sobie, skłonna do zapału — i nie ugięta, gdy co postanowiła.
Szambelanowa jéj nie lubiła, naprzód dla jéj piękności i młodości, które, choć jéj zdaniem z własnemi jéj wdziękami iść w porównanie nie mogły — jednakże postawione obok... nie gasły wcale. Ludzie sądzili różnie, a szambelanowa potrzebowała jaśnieć i być pierwszą.
Justyna jéj się z wielu względów nie podobała. Raz mawiała na nią, że „sobie tony daje.“ — Czasem znajdowała, że to osoba „bez wyższego wychowania i bez żadnéj delikatności.“ — W rzeczy saméj pani była do pochlebstw nawykłą, a Justyna nie mogła wymódz na sobie, aby się jéj przychlebiała, choć zależała od jéj łaski.
W kółku swojém szeptała z pogardą szambelanowa „dobra sobie, ale extra-ordynaryjna“. — Byłaby może pozbyła się jéj dawno z domu „boska Milusia“ — ale sama nie wdawała się w gospodarstwo, nie umiała