Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/31

Ta strona została skorygowana.

— A osób dużo? pytała gospodyni.
— O! dosyć, i posłów przyjechało wielu i senatorów... i ambasador rosyjski już na Horodnicę zajechał...
— Nie słyszałeś acan, co za człowiek?
— Cóż ja wiedzieć mogę? rzekł Borysewicz, mówią, że nie młody, polityk wielki, grzeczny bardzo... a takiego to się już najgorzéj bać.
Prychnęła szambelanowa: — A toż czemu?
— Ten co dużo huczy a krzyczy, to mu jego impet przechodzi, a taki mruk... najstraszniejszy, wiadoma rzecz...
— A bale będą? zapytała jejmość.
Borysewicz się zmarszczył.
— Proszę JPani, a któżby to tam chciał tańcować, kiedy nas zarzynają...
Po tym wykrzykniku śmiałym cicho się zrobiło jak w grobie. Oczy panny Justyny z zajęciem się zwróciły na mówiącego, zdawały mu się dziękować. Szambelanowa przeciwnie zgorszoną była, a mąż jéj minę nastawił jakby osobiście obrażonego, i z góry zmierzył zuchwalca. Rotmistrz nieodgadnione robił miny... jakby drwił i z niego i ze wszystkich.
Sam Borysewicz pomiarkował, że coś nie w ton domowi, nie w smak słuchaczom odezwać się musiał.
Wtém szambelan, tak rzadko mówiący, odezwał się z za krzesła głosikiem piskliwym jak pikulinek, aż żona zdziwiona odwróciła głowę ku niemu.
— A kapela jest?
— Moskiewska — rzekł Borysewicz.
— Ja pamiętam, raz w obozie byłam u Kreczetnikowa... ale wcale dobrze grali... dodała szambelanowa... bo to jest uprzedzenie względem Moskali... a oni wiele rzeczy mają doskonałych.
Borysewicz ogromnie oczy otworzył. — Było to jakby wyznanie wiary domu, po którém wiedział już, iż się tu szczerze odzywać z tém, co czuł, nie wypadało, a może nawet było niebezpiecznie.
Zwrócił więc i oczy i rozmowę na plan.
— Jeśli JW. państwo mają postanowienie budować — począł — toby należało...