Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/37

Ta strona została skorygowana.

ważała. Zdaje się, że jéj mąż trochę zawadzał, zwróciła się słodko ku niemu zobaczyć, czy nie opuścił stanowiska.
— Mój drogi, idź się trochę przejdź po ogrodzie, szepnęła mu, ja o polityce pomówię z nim... rozumiesz!! przy tobie będzie się wzdragał. Do ogrodu!
Posłuszny szambelan mierzonym krokiem zszedł z ganku. Nie widział nikt, jak pięści pościskał i bił niemi powietrze.
Zaledwie się oddalił, szambelanowa przysunęła się z krzesłem do Ankwicza i dwie białe rączki wyciągnęła ku niemu.
— A, jakżeśmy się dawno nie widzieli! jakem ci rada!
— Ja czynem, nie słowem, dowodzę, żem wierny i stały. Dziś jeszcze nazad muszę być w Grodnie a jednak przybyłem.
— Jakto? dziś? z przerażeniem spytała gospodyni.
— Tak, dziś — nieodmiennie... mamy z Sieversem naradę... tysiące rzeczy... Sejm będzie burzliwy! Trzeba zapobiedz temu dziecinnemu warcholstwu...
— Aleście przecież sejmiki prowadzili sami — i wybraliście posłów, jakich wam potrzeba.
— A! tak! to pewna — a jednak, mówił Ankwicz.. zawsze się gromadka szlachciców znajdzie...
— Że my téż nigdy rozumu mieć nie będziemy! szepnęła szambelanowa.
Ankwicz westchnął, ale wnet mu się rozśmiały usta...
— Moje przybycie, śliczna Emilio! — rzekł poufale — chociaż dla was jest całe... wierzcie mi — spowodowała jedna jeszcze okoliczność, mam do was prośbę...
— Do mnie?
— Tak, do was, zawsze śliczna, zawsze urocza... zawsze zachwycająca...
Dała mu klapsa po ręku.
— Milczże, pochlebco — mów, o co idzie... jestem ciekawa... Spojrzała z wyrazem żartobliwym, kusicielskim na niego. — Spodziewam się, że nie będziesz